W Wyborczej pojawił się niedawno artykuł na temat tego, że dzieci w złych zachowaniach naśladują rodziców. Niby oczywista oczywistość, ale ilu z nas na co dzień się nad tym zastanawia? A co ważniejsze, ilu z nas jest skłonnych zmienić swoje zachowanie na tyle, by nie dawać złego przykładu, albo zareagować odpowiednio szybko i skorygować jakieś zachowanie, zwłaszcza jeśli zostało przyniesione z zewnątrz?
Na naukę nigdy nie jest za wcześnie. Zmiana utrwalonych zwyczajów i wzorców jest znacznie trudniejsza, niż wypracowanie ich na samym początku, kiedy dziecko jest jeszcze nieukształtowane, zanim przyjmie pewne zachowania i odruchy jako pewnik i normę.
Pamiętam taką scenkę z tramwaju – synek był maleńki, jeszcze nie chodził. Siedziałam, trzymając go na kolanach. W pewnym momencie zaczął machać nogą i kopać w siedzenie przede sobą. Bez zastanawiania się przytrzymałam ręką jego nogę i powiedziałam “Nie”. Stojąca obok starsza pani nachyliła się nade mną i karcąco zwróciła uwagę, że przecież to takie maleństwo, nic nie rozumie, proszę mu pozwolić, przecież buciki ma czyste i nic nie zrobi. Popatrzyłam na nią zdumiona i spytałam, czy jak maleństwo będzie mieć 10 lat i będzie kopać po siedzeniu, to też będzie taka zadowolona?
Mój syn nigdy nie kopał przedmiotów, ścian, krzeseł, nie walił łapami po klawiaturze bankomatu, ani nie rzucał śmieci jak prosię na ulicę, bo po prostu nie wyrobił sobie takich odruchów. Nigdy nie bolały go zakazy w stylu “od dziś jesteś już duży i nie wolno ci tego robić”, bo po prostu pewnych rzeczy nie robił od samego początku.
Kiedy zaczął być już starszym dzieciakiem, ciągle słyszałam, że nie mam z nim problemów wychowawczych, bo “taki się urodził”. Krew mnie zalewała, bo tylko ja wiedziałam, ile trudu i konsekwencji musiałam ponieść na samym początku, kiedy był jeszcze maluchem i kiedy kształtowałam jego zachowanie.
Potem doszły sprawy zewnętrzne, środowiskowe, związane ze szkołą i kolegami. Cudownie pamiętam te etapy w jego życiu, kiedy nagle przynosił coś, co dosłownie wyrywało mi szczękę z zawiasów.
Gdzieś w połowie podstawówki przyniósł na przykład ze szkoły obraźliwo-pogardliwe odzywki na temat Żydów. Nie uśmiechnęłam się z dowcipu, nie puściłam mimo uszu, że przecież dziecko i nic jeszcze nie rozumie. Po prostu postawiłam mu zwykłe pytanie, czym różni się nasza ukochana przyjaciółka, Żydowska dziennikarka i pisarka Ruth od Polaka? Spytałam też, czym jego zdaniem różnią się wszyscy nasi zaprzyjaźnieni obcokrajowcy. Musiał przyznać, że niczym. Potem parę podróży, międzynarodowa wymiana młodzieży i kilka filmów załatwiły sprawę na zawsze. Nigdy więcej nie usłyszałam od swojego dziecka, żeby wypowiadało się rasistowsko i myślę, że nie robi tego również poza moimi plecami.
Podobnie było w sprawie przezwiska Down, które w pewnym momencie poszerzyło się między dzieciakami. Wystarczyło, że raz zapytałam chłopaków, którzy głośno się przezywali i opowiadali dowcipy o mongołach, dlaczego sprawiają mi przykrość, przecież wiedzą, że mój ukochany brat, który niedawno zmarł, miał Downa i czy uważają, że choroba jest powodem do śmiechu? Syna spytałam zaś, dlaczego – choć nie przyłącza się do dowcipkowania – przyzwala na takie dogryzanie, czy jego wujek na to zasłużył? Nie wiem, kto z nich bardziej się zawstydził, ale nigdy więcej nic podobnego nie usłyszałam w ich głośnym zachowaniu.
Nie uważam, że głupie, niestosowne, albo obraźliwe zachowanie u małych dzieci jest słodkie, albo że im samo przejdzie. Jasne, że część wrednych zachowań u dzieciaków zostanie skorygowana przez rówieśników, ale część przeniesie się do dorosłego życia i tam zostanie aż do chwili, w której człowiek nie zacznie świadomie w sobie czegoś zmieniać. A umówmy się, jakiemu procentowi z nas w ogóle przyjdzie do głowy, by zmieniać raz ustalony przez rodziców porządek rzeczy?
Wychowanie dziecka odbywa się od jego urodzenia i kończy gdzieś w okolicy wieku nastoletniego. Wtedy należy myśleć o młodym człowieku, którego można już tylko rozwijać, nie wychowywać.
Kiedy dzieciak ma lat 15 i daje do wiwatu, to po prostu pokazuje nam, jakie błędy popełniliśmy wcześniej. Nie ma się co obrażać na dzieciaka, tylko skorygować własne względem niego zachowanie. I względem świata. Rozmawiać, nawet jeśli to trudne i dawać zrozumiałe przykłady.
Nigdy nie zapominajcie, że najważniejsze jest to, co dzieci widzą. Jeśli mówisz przy nim brudne słowa, jeśli życzysz komuś źle, jeśli jesteś nieuczciwy, kłamiesz, albo jesteś tchórzem – ukryjesz to przed każdym, lecz nie przed własnym dzieckiem.
Wkrótce trzy etapy rozwoju dziecka oraz temat homofobii między dziećmi i problemów wynikających z braku edukacji seksualnej w szkole.
Zdjęcie pożyczone ze ciekawego artykułu: http://www.hungryforchange.tv.