To jest niesamowite. Pierwszy raz w życiu zaczęłam mieć wolne weekendy!
Jak to się stało? Prosto. Nigdy nie pracowałam w “normalnej” pracy, do której wychodzi się na którąś godzinę, kończy o którejś i pracuje ileś dni w tygodniu, ileś w miesiącu i ileś w roku. Nigdy. Zawsze pracowałam jako wolny strzelec, na umowy o dzieło, jako samozatrudniona (oj, wtedy to praca 16/24, 7/7), a jedyne pięć lat, kiedy ktoś płacił mi pensję spędziłam na pracy naukowej w PAN, gdzie też nikt nigdy nie normował mi żadnych godzin. W efekcie nie istniały dla mnie dni tygodnia, ani godziny pracy.
Pracowałam nocami, w niedziele, w święta, na wyjazdach i jak byłam chora. Pracowałam nawet leżąc w piżamie w łóżku.
Aż do teraz. Bo teraz, kiedy podjęłam decyzję o pisaniu i stałam się “zawodową” blogerką, w pracy całkowicie uzależnioną od mediów społecznościowych i Facebooka, szybko zorientowałam się, iż tzw. social media w niedziele i święta nie działają. Publikowanie czegokolwiek w weekend poza milusińskimi obrazkami i ciepłymi gagami mija się z celem. Tak wiec oto, moja idealna praca obdarzyła mnie dodatkowo dwoma dniami absolutnie wolnymi od pracy!
Uwielbiam swój nowy zawód.