Dziś burak czerwony – jedna z najważniejszych i najwartościowszych w naszej części świata roślin jadalnych. Pewnie zaraz obok kapusty i pora. Tutaj przygotowałam wariację na temat wigilijnego barszczu mojej mamy.
- kilo dobrych, treściwych buraków czerwonych (używam wyłącznie bio produktów, nie tylko ze względu na zdrowie, ale też smak dawnych odmian warzyw i owoców),
- dwie średnie pietruszki,
- jedna średnia marchew,
- ćwierć średniego selera,
- dwa ziemniaki,
- pół winnego, dużego (jedno małe), najlepiej kwaśnego jabłka,
- ćwiartka-pół obranej cytryny,
- około 4 litry wody,
- płaska łyżka nieoczyszczonej soli.
Wszystko wyczyścić szczotką do warzyw, wypłukać, usunąć nożem, co konieczne, pokroić i wrzucić do wody z solą, gotować jakieś 40 minut.
Buraki można pokroić w plastry, a plastry w ćwiartki, resztę warzyw w kostkę. Będzie dość ładnie wyglądało. gotować z całymi kawałkami cytryny, z której przed pokrojeniem w raczej drobną kostkę warto wycisnąć sok i część jego dodać na samym końcu. Cytryny nie gotować w skórce, bo da gorzkawy smak; w skórce za to warto używać do herbat i napojów. Warto też samą skórkę, jeśli jest organiczna, wysuszyć na kaloryferze lub w piekarniku i zachować jako świetną przyprawę.
Na 10 minut przed końcem gotowania dodać po mniej więcej pół płaskiej łyżeczki:
- ziaren bardzo ostrej papryczki (peperoni lub podobne),
- zmielonego imbiru,
- tymianku.
Ilość najlepiej uregulować samemu. Na talerz przed podaniem wycisnąć ząbek czosnku i skropić sokiem z cytryny. Można posypać szczyptą świeżo zmielonego pieprzu.
Różnica między tą wariacją, a wersją mojej mamy polega na przyprawach – mama oczywiście używa liścia laurowego i ziela angielskiego, zamiast imbiru czy peperoni, oraz na wigilię przygotowuje wersję wyłącznie solo, więc warzyw nie kroi drobno, lecz gotuje długo w całości (albo w połówkach).
Jak widać powyżej, nie dodałam żadnego tłuszczu. Wcześniej jednak zjedliśmy ogromne, słodkie i tłuściutkie ciastka w berlińskim Muzeum Historycznym…
Przepis podaję też dla zachęty – warto opracować taki zestaw ziół, który będzie nam najbardziej pasował. Nie zawsze robię buraki na ostro, często wolę łagodne, z lekkim posmakiem kolendry, dziś jednak chodziło o efekt rozgrzewający na przeziębienie. Tak czy inaczej nie trzeba się trzymać ustalonych smaków, lecz eksperymentować. Raz się uda lepiej, raz gorzej, ale praktyka czyni mistrza i porażkami nie ma się co zrażać.
Ta wersja barszczu jest bardzo klarowna. Można pić osobno, można zjeść z wsadem warzywnym. Nie zaszkodzi również całość zmiksować na krem. Smak powinien być wyraźnie warzywny, wyraźnie buraczany, ostro-kwaśny.
Unikajcie jednak przygotowywania barszczu czy kremu, który będzie w smaku tylko pikantny. Jeśli barszcz smakuje wyłącznie ogniem w paszczy znaczy, że został “spaszczony”. Jeśli używa się bezsmakowych warzyw przemysłowych, zwykle nic się z nich nie da wydobyć i wtedy jedyny ratunek można znaleźć w dużych ilościach przypraw. Albo polepszaczy smakowych. Dlatego polecam warzywa organiczne, albo od zaprzyjaźnionych lokalnych rolników. Wbrew pozorom nie jest ich tak trudno znaleźć, tylko nie można mylić rolników z handlarami na targach.
2 komentarze
O mamuśku, myślałam, że żartujesz z tym rozgrzewaniem… Albo że to będzie jakoś tak energetycznie a nie w kwestii temperatury! Upichciłam, bo barszcze czerwone kocham, zamieszałam trochę, bo mnie fantazja ułańska poniosła: dodałam świeżego rozmarynu i pora. Pożarłam i pół dnia chodziłam po domu w topie i dyszałam. Ale przeeeeeepyyyszne było 🙂 p.s. zostawiłam Ci odrobinę na jutro do spróbowania!
Nie żartuję 😀 Wszystko, co pisze z tym jedzeniem, to prawda :))
Super, spróbuję, bo dawno nie robiłam 🙂