Kto chodzi na Targ Pietruszkowy, pewnie go spotyka. Ma sporo ziół, wiechcie taniej kolendry, jakieś rzodkiewki, rzepy, szpinaki. Trochę mówi po polsku i dużo żartuje z poważna miną. Mieszka 50 km od Krakowa i uprawia ziemię.
Ardeshir Rana jest Pakistańczykiem o korzeniach hindusko-irańskich, który wyjechał na studia do Wielkiej Brytanii i osiadł w Polsce. Spędziłam z nim jakieś cztery godziny w jego gospodarstwie, podczas których nie zdążyłam postawić setki pytań, ani ich bodaj pomyśleć, zrozumiałam jednak jedno;
Ardeshir to rodzaj filozofa i nauczyciela o idealistyczno-praktycznym podejściu do życia.
Brzmi sprzecznie? Nie do końca, jeśli ktoś jest oddany ideałom, ale potrafi trzeźwo myśleć, odpowiednio się wykształci w tym, co go pasjonuje i jest ekonomiczny w swoim działaniu. Takie właśnie wrażenie sprawia Ardeshir, człowiek, którego dom i gospodarstwo są otwarte dla odwiedzających i dla wolontariuszy.

Stary chlew przerobiony na dużą kuchnię z piękną biblioteką na poddaszu, gdzie mieszkają wolontariusze.
Zawsze byłam przekonana, że takie gospodarstwa istnieją tylko na Zachodzie. U nas jest oczywiście parę komun o korzeniach posthippiesowskich, albo wyznaniowych, jest też bardzo dużo gospodarstw ekologicznych, założonych z miłości do ziemi, czy z chęci ucieczki od szybkiego życia w mieście. Nie spotkałam jednak jeszcze dokładnie tego stylu prowadzenia gospodarstwa, który uprawia Rana. Jeśli takie znacie, dajcie proszę znać!
To gospodarstwo powstało z przekonania, że są w życiu rzeczy ważne i właściwe do wykonania. Nastawione jest nie na zysk, lecz na samowystarczalność i dzielenie się z innymi tym, czym można się podzielić – widokiem, dostępem do pola czy lasu, piknikiem, odpoczynkiem, pracą z przyrodą, nauką, doświadczaniem natury i wiedzy o niej. Wpisane jest na listę europejskiej wymiany wolontariackiej WorkAway.info, i z tego, co mówi Ardeshir rozumiem, że stale gości wolontariuszy z całego kontynentu.
W Polsce podobny wolontariat prawie nie działa, ale to się zapewne będzie zmieniać. Gdyby ktoś chciał skorzystać z takiej wymiany, to WorkAway.info jest bardzo dobrym i sprawdzonym adresem.
Ardeshir zaprasza do siebie jednakże nie tylko do pracy, lecz też po prostu dla wypoczynku, skorzystania z tego, z czego można skorzystać na łonie natury – przy założeniu, że nie będzie się mu przeszkadzać, oczekiwać darmowej rozrywki i organizacji czasu, albo niszczyć roślinności, ale to są oczywiste oczywistości, o których nie powinnam nawet wspominać. Ani o tym, by nie nadużywać jego gościnności, przywieźć coś ze sobą do jedzenia, zostawić jakiś grosz, podzielić się czymś, albo zrobić zakupy. Jeśli chcemy brać, musimy dawać, na tym polega wspólnotowe działanie.

Czy on nie wygląda jak zielonoświątkowy misjonarz? Choć deklaruje się jako całkowity ateista, trudno nie odnieść wrażenia, że pełni jakąś życiową misję…

Przed chwilą przybiłam mu piątkę, bo powiedział, że kupuje las po nic, tak tylko, żeby stał, bo jest piękny. Moje zrozumienie otwarło go na tyle, że pojechaliśmy obejrzeć i las.

Niedawno kupioną Janówkę Ardeshir planuje zachować, rozbudowując z tyłu. W tej chwili mieszka tam para wolontariuszy z Hiszpanii.

Obłędnie zachodzące słońce. Z tyłu Renata Dąbrowska, fotograficzka z bloga Dziewczynka z zapałkami; fotografuje mnie w pracy do projektu “Mój blog. Moja pasja. Moja praca” na tegoroczny Blog Forum Gdańsk.
Podoba mi się szczera osobowość gospodarza z Łazów, na tyle otwarta i pozytywna, że został całkowicie zaakceptowany wśród lokalesów, zarówno starszego jak i młodszego pokolenia. To starsze wciąż przychodzi przekonywać go, że “w Polsce tak się nie robi, tak się ziemi nie uprawia”, podczas gdy młodsze już zagląda po nowinki, ciekawostki i rozwiązania, chce się uczuć.
Rana przez wiele lat był nauczycielem chemii i biologii; w Krakowie uczył w bardzo dobrej British International School of Cracow. Jest dynamiczny, żartobliwy i błyskotliwy ale też uszczypliwy; niewiele trzeba, by wyobrazić sobie, że tak jak część uczniów musiała go uwielbiać, tak część nie cierpieć. Wolontariusze mówią jednak, że ciężko go wyprowadzić z równowagi – prędzej zażartuje cię na śmierć i zanudzi spokojnym tłumaczeniem tego samego w kółko, aż się nauczysz. Nie wygląda jednak na osobę, która będzie tracić swój czas na leni albo ignorantów, sądzę, że jego cięty język może okazać się srogi…
Ja jednak nie o tym, bo że człowiek, który migruje pół świata tylko po to, by spełnić marzenie swojego życia i zostać rolnikiem, musi być jaskrawą osobowością jest zrozumiałe samo przez się. Ani nawet nie o tym, że ktoś, kto skończył dwa uniwersytety, osiadł akurat w Polsce, bo to przecież nie taki zły kraj, zwłaszcza dla rolników.
Dla mnie w Ardeshirze najważniejsze jest to, że rozumie ziemię i naturę tak, jak moim zdaniem każdy powinien – w sposób organiczny, komórkowy, jako część siebie na najbardziej elementarnym, biologicznym poziomie. Albo – siebie rozumie jako część przyrody i ziemi.

W tym gospodarstiwe najważniejsza jest bioróżnorodność. Ardeshir za swoimi brytyjskimi nauczycielami rolnictwa, nie ceni “zielonej pustyni”, jaką tworzą monouprawy.

Zamiast lać chwasty chemią, Ardeshir przydusza je wokół krzewów folią i słomą. Po roku same giną, nie zatruwając krzewów i swobodnie rosnąc wokół.
Kiedy łaziliśmy między jego celowo nierówno nasadzonymi uprawami różnorodnych roślin i kiedy opowiadał mi o tym, jak polscy sąsiedzi namawiają go do równych grządek i większych upraw, między innymi rzucił hasło “zielona pustynia”. Zielona pustynia to niemal martwa ziemia obsadzona wielką monokulturową uprawą, na której całymi latami nic nie rośnie poza jednym, zadanym gatunkiem rośliny.
“Zielona pustynia jest taka smutna i brzydka, niczym nie różni się od piasku. Popatrz na to pole, ono żyje” – mówił z prawdziwą czułością w oczach.
Potem opowiadał o lesie – las jest ważny dlatego, że jest. Nie po to go kupuje, żeby wycinać drzewa i zarabiać, lecz po to, by te drzewa ochronić przed wycinką, by zachować kawałek pięknego ekosystemu. Las można wykorzystać inaczej – może on służyć rekreacji, można do niego przyjeżdżać, odpoczywać, robić różne imprezy plenerowe. Taką ma wizję Rana.
“Nie po to kupiłem tę ziemię, nie po to mi potrzebny las, żeby je niszczyć. Ja je chcę chronić”.
Pokazał nam też inny kawałek ziemi i starego, zapuszczonego już sadu po panu Janie, głuchym mieszkańcu jego miejscowości, którego dom Ardeshir nazywa Janówką. “To był dobry człowiek, ale nie miał ani żony, ani dzieci, a przecież nie można tak po prostu o nim zapomnieć. Dlatego tak go nazwałem”. Teraz mieszkają w nim hiszpańscy wolontariusze, którzy pomagają w gospodarstwie.

Prosta, męska, ale bardzo funkcjonalna kuchnia, przed którą chylę czoła. Nic na prąd i gaz, wszystko na ogień.
Jego szacunek do zastanego świata nie budzi we mnie nic więcej poza szczerym podziwem. W gospodarstwie zachowane i wykorzystane jest wszystko, co się dało, przy jednoczesnym zwróceniu się ku nowoczesności. Ściany chlewu zostały odnowione i podciągnięte do góry – budynek, choć wciąż niewykończony, jest bardzo funkcjonalny i nie trąci myszką. Otwarta przestrzeń całego wielkiego i przeszkolonego poddasza sprawia bardzo pozytywne wrażenie, podobnie jest z niezwykle prostym i skromnym, ale estetycznym budynkiem mieszkalnym samego Ardeshira.
W sezonie panele słoneczne produkują wystarczającą ilość prądu, by nie trzeba było płacić za niego przez cały rok. To, co pobiera w pochmurne dni z elektrowni odsyła w słoneczne z nawiązką. Jego gospodarstwo jest całkowicie samowystarczalne pod tym względem. Panują tam proste i skromne, ale nie surowe warunki. Nie ma żadnego przepychu ani zbędności, ale nie ma zbyt wielu wyrzeczeń. Jest za to funkcjonalność, spełniająca najważniejsze potrzeby.
On sam śmieje się, że wszyscy jego sąsiedzi sądzą, że jest bardzo bogaty, ale on wszystko włożył w tę ziemię. “Ziemia to moje całe bogactwo, nic więcej nie mam”, mówi i wyjaśnia jak planuje stopniowo zwiększać uprawy i sprzedaż produktów w mieście. Dla kogoś takiego jak on, Targ Pietruszkowy, jest świetną oddolną inicjatywą, pozwalającą nie tylko zarobić, ale i nawiązać sieć kontaktów. Teraz priorytetem jest znalezienie pszczelarza do rozbudowy pasieki na cały etat. Złoto za dobrego pszczelarza, śmieje się Rana.
Ja może chciałabym mieć tam trochę gazu lub prądu do szybszego niż na piecu gotowania – zawrzenie czajnika wody na herbatę trwa całe wieki! To jednak nie brak możliwości, lecz wybór samego gospodarza. Z drugiej strony, czy takie spokojne i powolne życie nie obdarza nas tym czymś, o czym już dawno temu zapomnieliśmy w pogoni za… Za czym?

Nie da się odmówić malowniczości tej lekko wzniesionej okolicy. Im dalej zapadał zmierzch, tym było piękniej.

Pole przy chacie pana Jana i fragment lasu. Ardeshir chce je obsadzić wierzbą energetyczną lub drzewkami owocowymi.
Rana jest tak spokojny i spójny cały w sobie, aż wydaje się, że on wciąż to coś niespiesznego po prostu pamięta. Pozytywne usposobienie i wizja lepszego świata przy jednoczesnym twardym trzymaniu się swojej drogi, wytyczaniu planów na rozwój swój i gospodarstwa są dla mnie dość wiarygodne. One ze mną po prostu współgrają, nawet jeśli sama prawdopodobnie nigdy nie zostanę pełnoetatowym rolnikiem.
Jest jeszcze jedna rzecz, która powoduje, że ufam Ranie – to jego psy. Ma ich pięć, i choć przez dzień, kiedy kury biegają luzem po ogrodzie, są zapięte na łańcuchach, nie szczekają, nie rzucają się, nie skamlają, nie jazgoczą, nie płaczą. Stoją sobie po prostu merdając ogonami, patrząc bardzo przyjaźnie i czekając aż Ardeshir je puści po zamknięciu kur. One mu całkowicie ufają, całkowicie zdają się na niego, a przecież w tym zwierzęta nigdy nie kłamią…
PS. Z Ardeshirem można umówić się na wspólne gotowanie z kuchni pakistańsko-irańsko-indyjskiej, najprościej mailem rardeshir@hotmail.com. Gdyby ktoś znał pszczelarza, to też proszę przekazać kontakt. A, i piszcie lepiej po angielsku!