Na to pytanie odpowiedź mam jedną – single kawowe z małych palarni, parzone alternatywnie. Przynajmniej do czasu, aż kawy organiczne nie przesuną ciężaru myślenia o kawie wyłącznie z organiczności na organiczność i smak.
Smak kawy oczywiście przede wszystkim zależy od uprawy – od samego terroir przez staranność uprawy, dbanie o jakość nie ilość, brak chemicznych oprysków aż po same zbiory i selekcję ziarna, ale w końcu tyle samo zależy od wypalenia, przechowywania, terminu przydatności do spożycia (jak najkrótszy po wypale), a wreszcie i od tego, by ziarno było całe, a nie mielone. W moim dzieciństwie w każdym domu był młynek do kawy, teraz niemal w żadnym sklepie nie ma kawy ziarnistej, albo co najwyżej jedna.
Znalazłam się dziś w sytuacji nieco skomplikowanej – zabrakło mi kawy po weekendzie, tymczasem dostałam telefon: przyjeżdżaj, będziesz potrzebna do wieczora. Jasne, tam skąd dzwonią, mogę liczyć na co najwyżej kawę rozpuszczalną; do palarni na mieście już nie zdążę, co tu robić, co tu robić?…
Siadłam na rower i skoczyłam do najbliższego sklepu organicznego, akurat to sieć Żółtego Cesarza. Kaw, owszem mają dostatek, kilka firm (nawet nie wiem czy palarni?), do wyboru kilkanaście różnych paczek, dostępne są nawet kawy jednorodne (z jednego regionu, spółdzielni czy działki), lecz tylko dwie paczki ziarnistej, w tym jedna mieszanka arabici z robustą (arabica do picia, robusta do nabijania kiesy), a druga nawet nie opisana, czy arabica 100% czy mieszanka, nie mówiąc już o tym, z jakiego regionu pochodzą uprawy. Nic, żadnego oznaczenia.
Czarna rozpacz, ale coś muszę wybrać, zwłaszcza po to, żeby organoleptycznie na własnym podniebieniu sprawdzić, czy się wkręcam w single kawowe z upodobania do chodzenia pod prąd, czy jest w tym coś szczególnego (choć w zasadzie już od dawna i z różnych względów wiem, że jest).
Mój wybór padł na kawę jednorodną z Peru, opisaną jako “terroir de lamas”. Podana kooperatywa Oro Verde, 1000-1500 m npm, fair trade, organic, tradycyjnie palona, owocowość bardzo wysoka, kwasowość wysoka, body średnie jak lubię, data przydatności ponad rok, ok, niech będzie.
Otwieram i już wiem, że nic z tego. Bardzo drobno zmielona pod ekspres, dość ciemno wypalona i tuż po otwarciu paczki o słabym aromacie… Zaparzam ją w aeropresie, bo jest najszybszy. Płaski smak, faktycznie jakaś kwasowość i jakaś owocowość, ale na pierwszym planie niefajna goryczka przepalonej kawy, charakterystyczny szczególnie dla długo zalanych fusów po turecku, a potem to, czego już nie mogę znieść w kawie – mazisty osad w ustach, coś, co najlepiej daje się odczuć w cremie esperesso. No i ten natychmiast pojawiający się ciężar w żołądku. Parę dni picia takiej kawy pod rząd a pieczenie murowane…
Nie zrozumcie mnie źle – przeskok jakościowy pomiędzy opisywaną tu kawą, czy innymi przeciętnymi kawami organicznymi, a kawą typu Jacobs, Tchibo czy Lavazza jest kosmiczny. Jeśli pijacie Jacobsy-Tchibo, polecam spróbowanie kaw jednorodnych organicznych, tradycyjnie wypalanych z małych plantacji, bez domieszki robusty, nawet mielonych. Zostaniecie przyjemnie zaskoczeni, wiem, bo sama przechodziłam tę drogę.
Jeśli jednak mówimy o prawdziwej jakości, certyfikat bio czy fair trade nie wystarczy. W moim idealnym, wymarzonym świecie nie istnieją żadne certyfikaty, zaświadczające o prawdziwości czy naturalności jedzenia, bo wszystko z założenia jest organiczne, naturalne i sprawiedliwe, jak to się dzieje w przyrodzie. Dopóki jednak żyjemy w świecie, w którym warunki dyktuje ciężki przemysł spożywczy i generowane z niego zyski, chciałabym, żeby jak najwięcej produktów te, tak bardzo popierane przeze mnie oznaczenia posiadały. Chciałabym jednak równocześnie, by kawy bio i fair trade szły w kierunku alternatywy kawowej – jednorodnej, jasno wypalanej kawy ziarnistej, parzonej na różne sposoby, nie tylko w ekspresie, którego prawie nikt nie umie nawet porządnie nastawić. Byłoby fajnie. A to dlatego, że te certyfikaty w moim odczuciu powinny zaświadczać wysoką jakość smakową i gatunkową produktu.
W tej chwili alternatywę kawową oferuje kilka małych palarni tj. Coffee Proficiency, I Love Coffee, Java, Karma… Edukacyjnie warto dołączyć do fejsbukowej grupy Kooperatywy Kawowej, gdzie można dowiedzieć się więcej o kawach, ich pochodzeniu, wypalaniu i parzeniu, przede wszystkim zaś o terminach i miejscach najbliższych degustacji. Gorąco zachęcam.
2 komentarze
A w Krakowie oprócz np wymienionej Karmy jest Kelleran. Na Kamiennej. Sama arabica. Jednorodne. Wypalane max po 9 kilo. Często się zmieniają bo w kawowym świecie wszystko co stałe (czytaj: tchibo “niebieska”) zazwyczaj jest szitowe. Palą do ekspresu, dripa, aero. Warto.
super, dzięki, nie znam, ale sprawdzę. gdzie jest kamienna? :O 😀