Zalęgły się niedługo po tym jak kupiłam dom. Zostały jeden rok, podczas którego tłumaczyłam im wytrwale, że raczej dokądś powinny się udać. Poszły same z siebie, albo wymarzły po zimie i nie było ich ze 3 lata. W tym roku znowu się osiedliły. Zastanawiam się, czy nie honorują mnie specjalnie – są jak mieszkam w domu, ale w czasach Papuamu ich nie było. Dziś zauważyłam, że coś budują, pewnie żeby tej zimy dupy im znowu nie odmarzły…
Nie są zbyt uciążliwe, w zasadzie w ogóle mi nie przeszkadzają. Czasem wieczorem koło 22 jakiś zagubiony osobnik wpada przez okno i usiłuje dostać się do gniazda metodą przenikania przez ściany – nieodmiennie w tym samym miejscu. Można zegarki nastawiać.
Są powolne, nie interesują się niczym w domu, nie szukają jedzenia. Nic nie robią tylko w kółko nieudolnie przenikają przez te ściany. Koty na nie nie polują. Łapię w szklankę i wypuszczam tak, by azymut na gniazdo wypadał w linii prostej z pominięciem murów mojego domu.
Czy są jakieś naturalne metody pozbycia się szerszeni? Bardzo słabo sobie wyobrażam wzywanie strażaków do eksterminacji tępawych biedaków.