Rodzice dzielą się na tych, co dbają i dają i tych, co nie dbają i nie dają; drugimi nie będziemy się zajmować. Pierwsi dzielą się na tych, co dbają tradycyjnie i nietradycyjnie. Tradycyjni rodzice to ci, którzy zapewniają dziecku dach nad głową, ubrania, szkołę, jedzenie i podstawowe rzeczy. Tych jest najwięcej na świecie, i oni są w porządku. Wychowują dzieci z troską, lecz bez zbędnej filozofii, najzwyczajniej w świecie włączając się w biologiczny cykl świata.
Podgrupa tych rodziców, to rodzice rodowi, którzy z pokolenia na pokolenie przekazują ściśle określoną wiedzę i umiejętności, od małego wyrabiając w potomkach właściwe instynkty i szkoląc odpowiednie umiejętności. Czy dziecko o tym myśli, czy nie, zostanie w zawodzie, przejmie firmę i przekaże ją dalej. To jeden z lepszych i bardziej naturalnych modeli rodzicielstwa tradycyjnego, pod warunkiem jedynie, że dziecko wykazuje naturalne predyspozycje do rodowego zawodu, a nie pragnie zostać kimś zupełnie innym, że nie musi zostać złamane, by podporządkować się woli ojca lub matki.
Ten model rodzicielstwa obowiązuje w prawie każdym większym, zamożnym i wpływowym rodzie – dzieci kształcone i wychowywane są tam w obrębie tych samych struktur, szkół i uczelni, są nośnikami zastanego ładu obecnego świata i często niewiele mają do powiedzenia w sprawie swojej z góry ustalonej przyszłości. Pozwala to w naturalny sposób na przekazywanie i wzmacnianie fortun i wpływów, ale też ogólnej kultury bycia i systemu wartości. Dzieci prawników są prawnikami, dzieci lekarzy są lekarzami, nauczycieli – nauczycielami, kupców – kupcami… Warto pamiętać, że taki bezpośredni przekaz to nie tylko nadużycia w strefie władzy i finansów – to również przekazywanie wartości i ogólny wpływ na rozwój świata.
Nietradycyjni rodzice razem z genami wnoszą na świat zmiany. Zazwyczaj sami są niestandardowi w myśleniu i funkcjonowaniu i tę niestandardowość przekazują swoim dzieciom. Robią to często nieświadomie i dość nieudolnie, doprowadzając dzieciaki albo na wyżyny artyzmu, albo na kozetki u psychiatry, bo tacy już są, albo – coraz częściej spotykany model rodzicielstwa – świadomie przekazując nowoczesną wiedzę, wartości i możliwości.
Świadomi rodzice to ci, którzy rozumieją ile zależy od wszechstronnej edukacji dziecka. To ci, którzy będą szukać najskuteczniejszych, interaktywnych metod nauczania. Zależnie od możliwości, często też finansowych, wybiorą dla dziecka niestandardową szkołę, albo postawią wszystko na nowoczesne nauczanie domowe. To ostatnie u nas w zasadzie jeszcze nie funkcjonuje, na Zachodzie zaś powoli zaczyna osiągać na tyle wymierzalne efekty, by wzbudzić szerszą dyskusję o modernizacji szkolnictwa.
Sądzę, że jeszcze trochę, a i tradycyjne modele szkół ulegną reformie w tym kierunku, a żeby być całkiem szczerą, uważam, że szkolnictwo nie ma innej możliwości, jeśli świat ma iść do przodu. Skutki rozdźwięku pomiędzy starą edukacją a nowym cyberpokoleniem już są widoczne w postaci bardzo niskiej produktywności tego ostatniego.
Tymczasem jest jeszcze jedna podgrupa rodziców dbających – Geni- i Omnirodzice. Czyli tacy, którzy za wszelką cenę chcą zostać rodzicami geniusza, bądź omnibusa i bez względu na wszystko “stwarzają dziecku możliwości” i “dają szanse”.
Trochę się temu przyglądałam u różnych bliższych i dalszych znajomych i już nawet bez uwzględniania statystyk u psychiatrów, sądzę że jest to równie albo i bardziej szkodliwy proces wychowawczo-edukacyjny niż zaniechanie wszelkich starań o stworzenie dziecku sprzyjających warunków do rozwoju.
Dawanie za dużo pod przymusem to tak samo niedobra rzecz jak nie dawanie wcale. Czasem wydaje mi się, że nawet gorsza, bo dzieciaki, którym zbyt mało się ofiarowało, jeśli mają w sobie głód, wcześniej czy później odnajdą to, czego potrzebują, odnajdą siebie.
Dawanie dzieciom za dużo może je nieodwracalnie złamać, zabić w nich naturalne instynkty i ich prawdziwą naturę.
Czasem rodzice, którzy nie dają dziecku zbyt wiele, ale też nie stają mu na drodze do samodzielnych poszukiwań, są lepszymi rodzicami, niż ci, którzy dają “wszystko”, kiedy to “wszystko” uwzględnia tylko jeden cel – sukces.
Rodzice, którzy stawiają na jedną kartę, czepiając się jak rzep psiego ogona jakiejś jednej zdolności potomka i wykuwając z niego złote dziecko sukcesu, z pominięciem jego realnych potrzeb, bardzo mu szkodzą, zabijając wszystkie wrodzone instynkty i prawdziwy cel istnienia dziecka – jego samorealizację.
Więcej w temacie krzywdzenia dziecka przez dawanie zbyt dużo już w kolejnym wpisie.