Nie wiem, czy klienci Papuamu są na to gotowi, ale dziś przyszła paczka z Manufaktury Czekolady z?… No oczywiście – z prawdziwą czekoladą do picia! Jeszcze nie miałam czasu skosztować, ale pewnie wkrótce poznacie moje osobiste wrażenia.
Tymczasem przyniosłam dziś nowe herbaty. Herbaty dostępne w krakowskich restauracjach to śmiertelna nuda. Cud jeśli w ofercie pojawia się coś ponad Liptona czy Tetleya, choć ostatnio standard się podnosi, coraz częściej widać Ahmady i podobne. Zazwyczaj jeśli pytasz o wybór herbat – wyciągają pudełeczko jednej firmy z czarnym aromatyzowanym dziadostwem i promienieją dumą, kiedy mogą zaprezentować zieloną albo rumianek…
Lecz co to wszystko znaczy dla kogoś, kto pija prawdziwe herbaty?
Kiedy otwierałam Papuamu, najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem było to, że zaopatrzę je porządnie w różne herbaciane gatunki, parzone w odpowiedniej temperaturze i przez odpowiednią ilość minut. W tej chwili mam tu już 19 naprawdę przyzwoitych herbat – fermentowanych, półfermentowanych i niefermentowanych, głównie chińskich, ale też japońskich – 3 rodzaje (nowych) torebkowych i 3 yerby mate. Jest w czym wybierać.
Nie oparłam się więc drugiemu rodzajowi Oolonga z tej samej serii, z której już mam ulubionego Tung Dinga – ten aromat mnie zwyczajnie powala… Cały wieczór robię sobie dolewki. Wzięłam też kilka herbat czarnych z dodatkami rozgrzewającymi na zimową porę oraz nowość w herbatach na naszym rynku – czarną irańską, bardzo delikatną Lahidżan. Zaraz ją spróbowałam – bardziej coś w stronę delikatnie fermentowanej chińskiej Bi Hong Chy niż naszego indyjskiego pysznego Darjeelinga.
Nabyłam też trzy rodzaje herbat torebkowych dla tych, co nie mają czasu ani miejsca w brzuchu na cały dzbaneczek, fajnej japońskiej marki Yamamotoyama (jakby one mogły się inaczej nazywać) – z palonym brązowym ryżem, z palonymi gałązkami herbacianymi i zieloną bez dodatków. W okolicach 6 zł za jednorazowy kubek.
Wkrótce też dojedzie więcej torebek – pyszne biodynamiczne fairtradeowe herbaty Hampsteada, w tym tak dobrze zapowiadające się smaki jak czarna z szafranem czy rumiankowa z walerianą, albo lukrecja z koprem i miętą, oraz 3 cudownej jakości herbaty mrożone – Oolong z dzikim bzem, Darjeeling z wiśnią i pikantny Chai z pomarańczą w półlitrowych kartonach. Żadne tam śmieciowe substytuty – prawdziwe napary z herbat! Bardzo się na nie cieszę, mimo iż zima za pasem…
Ściągnęłam też nowe kawy Fair Trade Samay z Etiopii, z regionu Yirgacheffe…
A w drodze do księgowej odwiedziłam piwa regionalne i przywiozłam również orkiszowe z miodem, podobno świetne na grzańca, Magnusa czekoladowego (fuj?), oraz małe jasne Nałęczowskie.
Że już nie wspomnę o cudownym ormiańskim winie z granatów, które mamy u siebie od wczoraj…