Może to już się zrobić nudne, ale znowu napiszę o kawie z Coffee Proficiency. Na początku kupowałam u nich prawie wyłącznie te kawy, o których wiedziałam, że są w moim typie. W ostatnich miesiącach – może za sprawą ich nowego lokalu, który jakby zachęcał do eksperymentowania, albo w którym może po prostu kawy są lepiej wyeksponowane, niż dawniej na Szpitalnej – za każdym razem biorę jedną kawę, którą lubię i jedną nową. Tak udało mi się przetestować parę kaw.
Co więcej, udało mi się je spamiętać z powodu wygodnych karteczek, dołączanych do opakowania. Karteluszki są fajne bo edukacyjne. Siorbiąc swoją pyszną czarną, można sobie na spokojnie pouświadamiać różnice w smakach i aromatach, poszukać nazw i skojarzeń dla siebie i nie martwić, że bardzo się błądzi.
Patrząc teraz na zestawienia fiszek, którymi wspomagam się w kawowej edukacji, i na których plusami i minusami zaznaczyłam sobie stopień lubienia kawy, już wiem, że obie niesmakujące mi kawy mają w sobie suszone owoce i czekoladę – dwie wartości, które mogę na przyszłość omijać, albo nie brać ich do domu na swoje codzienne poranki.
Tutaj była Ruanda Rulindo i Brazylia Santa Ines (region i plantacja). Ruanda dostała u mnie jeden minus, a Brazylia jeden plus – oznaczenia stopnia mojego lubienia, nie jakości kawy. Ktoś może mieć zupełnie inne upodobania.
W samym bezpiecznym i bardzo komfortowym dla mnie środku lokują się kawy o herbacianym posmaku, czyli często Etiopie. Tutaj zawsze stawiałam twarde i pewne dwa plusy.
Dwa plusy i pół dostały ode mnie Meksyk Finca Kassandra i dopiero co otwarta Gwatemala Los Encuentes Microlot. Meksyk docenił chyba każdy wielbiciel singli, który się z nim zetknął. Nie wiem, kto nie polubił tej kawusi, nie znam takiego. Nie ma co sobie jednak robić chrapki – przed świętami wzięłam jedną z dwóch ostatnich paczek. Trzeba czekać do nowych zbiorów i mieć nadzieję, że sezon da równie dobre zbiory.
Gwatemalę dopiero co otwarłam, piję ją trzeci raz. Jest strasznie przyjemna. Obie, i Finca Kassandra i Los Encuentes mają delikatne body, soczysty posmak i owoce, choć różne. Gwatemala ma jeszcze róże, i być może to te róże dodają jej odrobinę więcej namiętności.
Oprócz aromatów, dochodzi jeszcze kwestia obróbki ziarna, która chyba jest podobna do tego, co robi się z winem, wsadzając czy nie do beczek, leżakując, czy susząc grona przed fermentacją. Tego jeszcze nie rozpracowałam, ale Meksyk i Gwatemala mają oznaczenie “Fully Washed”, cokolwiek to znaczy.
Ruanda i Brazylia, które mi najmniej smakowały, jako jedyne mają Pulping (znów, cokolwiek to znaczy), a Ruanda przeszła jeszcze jakieś procesy i zabiegi, które być może miały na celu ukrycie wad zbiorów, albo podkręcenie słabszego ziarna? W ten sposób mi się przynajmniej kojarzy taki złożony proces obróbki ziarna – specjalistów proszę o komentarz: Pulping, Dry Fermentation, Wet Fermentation, Washing, Saoking, Dried on Raised Beds. W zestawieniu z najbardziej smakującą mi Panamą La Esmeraldą, która w opisie ma lakoniczne Washed, wygląda to dość kontrastowo. Too processed food?
Tak więc – Panama, plantacja La Esmeralda, odmiana ziarna geisha. O geishy uprawianej w Panamie krążą legendy, niektóre jej plantacje dają tak doskonałe ziarno, że bywa zaliczana do najlepszych kaw na świecie i oczywiście też najdroższych. Zachęcam do przeczytania ciekawej relacji z odwiedzin plantacji kawowych w Panamie tutaj, a dla tych, którym się nie chce czytać, cytuję:
Cała Hacienda La Esmeralda produkuje rocznie około 4000 worków kawy, z czego geisha to zaledwie 200 worków, co czyni ją unikalną kawą.
Niczego tak w świecie nie lubię, jak być zaskakiwaną doznaniami – w przypadku geishy z Esmeraldy miałam takie zaskoczenie prawie codziennie. Najpierw, kiedy otwierałam puszkę z kawą i dolatywał mnie pierwszy powiew jej aromatu – kawa bez wątpienia, ale dodatkowo takie rozkoszne nuty, które budziły moje ślinianki skojarzeniem z ciepłem, komfortem, miękkością i maślaną słodkością.
Nie wiem ile razy szłam rano pogrążona w swoich myślach z surrealnych snów do szafki, którą otwierałam na pełnym automacie, sięgając po puszkę i nagle ta-dam, budziłam się w zupełnie innym świecie. Potem w ustach też same niespodzianki, dużo wrażeń, których nie znam i nie potrafię zidentyfikować, takich, które wzbudzają ogromną ciekawość. Najpewniej chodzi o egzotyczne górskie terroir, które przenosi się w energiach tej kawy.
Energie kaw z Coffee Proficiency są bardzo fajne. Zawsze oczywiście mam w głowie pytanie o warunki dla robotników na plantacjach kaw, jednym z najbrudniejszych biznesów na świecie, mam nadzieję jednak, że te stosunkowo małe plantacje przynajmniej nie ciemiężą ponad miarę wyzyskiwanych ludzi. Mam nadzieję. Sądząc po energiach, nie ma w nich zbyt przykrego cierpienia.
Mówiąc “energia” nie mam na myśli Red Bull. Mam na myśli “esencja życia”, emocje, uczucia.
Z dużą niecierpliwością czekam na wciąż mi nieznaną Columbię, którą kupiłam parę dni temu. Obiecuje przyjemną słodycz ciastek, miodu, trzciny cukrowej i jedwabisty finish…
Czego by nie mówić, fajna zabawa z kawowymi wrażeniami.