Bardzo ciągnie mnie w ostatnich dniach do zielonych roślin. Trochę mam więcej czasu dla siebie, więc znowu zaczynam słuchać, gdzie mi w kościach zgrzypi. Od ponad pół roku jestem na pełnowartościowej diecie roślinnej i na tyle wyrobiłam sobie orientację w czystych smakach, że moje ciało już wie, na co ma “zachciankę”. Kiedyś wołało o ciastka, batony, czekolady, jajka czy masło, teraz woła o kapustę, pora, pietruszkę albo cebulę…
Nie, nie jestem królikiem, nie umartwiam się, ani też nie jestem wegetarianką. Po prostu mój organizm czuje się bardzo dobrze, kiedy dostaje lekkie, odżywcze rośliny. Przestało mnie kompletnie cieszyć jedzenie, które powoduje, że czuję się źle. Przechodzenie na taki tryb żywienia wymaga pewnej wytrwałości, ale daje niezwykłe efekty w postaci znacznie lepszego samopoczucia, większej siły i energii, końca bóli migrenowych, łupania w kościach, poprawy ciśnienia, lepszego i krótszego snu, nie mówiąc już o profilaktyce chorób tzw. cywilizacyjnych.
Postanowiłam dziś wysprzątać nieco lodówkę z zieleniny. Oto, co znalazłam:
- 2 brukselki,
- 1/5 kapusty pekińskiej,
- garść zasuszonej zielonej pietruszki,
- 3 lekko obeschnięte korzenie pietruszki,
- pół sporego pora,
- cebulę,
- małego zwiotczałego topinambura
- i miseczkę ugotowanej cieciorki z wczoraj.
Z szafki wyjęłam jeszcze:
- 2 kapelusze prawdziwka,
- suszony koper,
- ocet balsamiczny
- i około centymetra świeżego imbiru.
Ponieważ w ciągu dnia wciągnęłam ciut za dużo przyniesionych z targu świeżych orzechów, które trochę mnie dociążyły, stwierdziłam, że nie użyję oliwy, tylko wszystko uduszę w sosie własnym. Zresztą unikanie ekstrahowanych tłuszczów, w tym super jakości oliw czy olejów na rzecz całych nasion, orzechów, awokado czy oliwek jest znacznie bardziej korzystniejsze dla zdrowia. Gdyby ktoś jednak uparł się przy oliwie, proponuję nie więcej niż łyżkę do podduszenia cebuli i pora.
- Zaczęłam więc od wrzucenia do szerokiego rondla połamanych drobno grzybów, które podgotowały się w małej ilości wody z 10 minut.
- Dodałam posiekanego pora, który się dusił w czasie, gdy czyściłam i kroiłam pietruszkę.
- Kiedy ta trafiła do rondla, zajęłam się topinamburem.
- Posypałam całość suszonym koprem, którego zazwyczaj używam dość dużo (dobrej jakości jest w Darach Natury).
- Posiekałam i dorzuciłam cebulę, poćwiartowaną brukselkę i uschniętą natkę pietruszki (świeżą dodać przed samym podaniem).
- Podlałam jakąś łyżką octu balsamicznego i startym lub bardzo drobno zsiekanym imbirem (najlepiej kupić porcelanową tarkę do imbiru, wiem że Żółty Cesarz na Łużyckiej sprowadza na zamówienie) i poddusiłam parę minut pod przykryciem.
- Potem wrzuciłam dosłownie na 3 minuty ugotowaną wcześniej cieciorkę i grubsze części kapusty pekińskiej, zachowując delikatne końce liści, które dorzuciłam do całości dopiero po wyłączeniu ognia.
Całość zajęła mi może 20-25 minut. W jednogarnkowym systemie gotowania, najważniejsza jest kolejność wrzucanych składników, bo każdy wymaga innego czasu. Niezależnie od tego, co się razem gotuje, trzeba zaczynać od tych produktów, które miękną najdłużej, a kończyć tymi, które można jeść na surowo.
Przepis nie jest ani super dopracowany, ani finezyjny, jednak daje bardzo solidny, smaczny i zdrowy obiad. Pokazuje też, że nie trzeba bać się eksperymentów – im więcej się ich wykona, tym lepiej pójdzie komponowanie nowych dań. Czasem wystarczy wyczyścić lodówkę, żeby stworzyć coś, co bardzo nas ucieszy. Można go w dowolny sposób modyfikować, zarówno zmieniając składniki bazowe, jak i samo wykończenie i przyprawy.
I w ogóle nie trzeba się przejmować tym, że szefowie kuchni prześcigają się w produkowaniu wykwintnych dań, którym nikt nie jest w stanie dorównać.
Im prościej tym lepiej. W codziennym życiu chodzi o zdrowie, dobre samopoczucie i satysfakcję z udanego posiłku.
Niech zatem moc roślin będzie z wami!
PS. zachowajcie sobie taki adres do strony, która podrzuca przepisy z zaznaczonych produktów z lodówki. Genialne! My Fridge Food.
2 komentarze
Ugotowałem wiele razy w taki sposób zupę. Daje jeden z przepisów.
Nalałem wody do dużego garnka, wrzuciłem fasolę czerwoną i pół paczki cieciorki. Zostawiłem na dużym ogniu i zacząłem po trzydziestu minutach dodawać resztki z lodówki. Najpierw wrzuciłem pokrojone w kosteczkę ekologiczne ziemniaki, marchewkę i 1/3 selera, więcej nie było. Dodałem koperku jako przyprawy, trochę soli morskiej i oregano. Wymieszałem i zostawiłem na kolejne trzydzieści minut na mniejszym ogniu. Pokroiłem trochę selera naciowego w małe plasterki, cały brokuł i cukinię. Cukinię na talerzu przyprawiłem pieprzem ziołowym i wraz z brokułem i selerem naciowym dodałem dwadzieścia minut przed końcem gotowania zupy.
Z tym czasem gotowania zupy jest różnie, raczej nie posiłkuje się zegarem, ale podchodzę do garnka i wącham, smakuję. Wszystkie gotowane w ten sposób zupy, z różnymi składnikami, tym co jedzą, sprawiają radość i przede wszystkim: rozgrzewają ich, dodają energii, witalności.
Raczej nie zamienię gotowania intuicyjnego na żadne inne. Nie ma sensu, bo tutaj dostaję zdrowie, energię, witalność i przede wszystkim czas. Bo ugotowanie tej zupy zabrało mi tak na dobrą sprawę 15 minut. 15 minut przygotowania i odpowiedniego wrzucania składników. A zupa tak ugotowana jest dobra nawet do trzech dni, przecież nie ma tam żadnych konserwantów, ani innych sztucznych dodatków czy polepszaczy.
http://instagram.com/p/jPqQMnMhDl/ – zdjęcie zupy
jedzenie mistrzów 😉