Moja nowa pomoc kuchenna w Papuamu powiedziała: “Mogę robić wszystko, tylko nie babrać się rękami w tym ścierwie” – wskazując na mięso.
Kiedyś też czułam obrzydzenie do świeżego mięsa, bardzo ciężko było mi je dotykać gołymi dłońmi. Teraz jednak, kiedy usłyszałam tak silny wstręt w głosie tej dziewczyny, uświadomiłam sobie, że to nie tak, że bardzo ważny jest mój stosunek do martwego zwierzęcia, które właśnie przede mną leży. Skoro już leży, muszę z nim coś sensownego zrobić, wyrazić jakiś szacunek dla jego minionego życia. Wydaje się też rozsądniejsze podawanie organicznego mięsa mięsożercom, niż walczenie z nimi, lub odsyłanie do innych miejsc.
Ekologia ma sens, ja w nią wierzę. Jeśli ludzie jedzą mięso, niech jedzą je świadomie.
A teraz o króliku i jego skokach. Albo może udach, bo skoki to chyba tylko łapki?
Królik w potrawce zmyślonej.
Potrzebne:
- 4 udka królika,
- śliwki świeże, najlepiej stare węgierki (prawdziwe są dość małe),
- świeża papryka,
- nać rzodkiewki lub liście jarmużu (albo coś zielonego co akurat macie),
- sól nierafinowana,
- wino białe wytrawne, nie najpodlejszej jakości oczywiście.
Wykonanie:
- Układamy udka w naczyniu żaroodpornym.
- Solimy lekko.
- Podlewamy winem do połowy mięsa,obsypujemy pokrojonymi śliwkami, papryką i liśćmi rzodkiewki/jarmużu w ilości jaką się poczuje za właściwą. Nie za mało, żeby mięso nabrało smaku, ale też nie za dużo, żeby smak mięsa pozostał wyraźny.
- Na noc wkładamy do lodówki.
- Przed duszeniem przewracamy mięso i układamy tak, żeby było w miarę otulone dodatkami.
- Wsatawiamy pod przykryciem na około 1 godzinę do piekarnika na 180 st C.
Po ok. 45 minutach sprawdzamy, czy mięso nie ma dość. Fajnie jak jest mięciutkie i odchodzi od kości, ale jak się jeszcze nie rozpada.